|
|
|
|
|
Spisane przez Szkieletora - no bo kto inny mógł to wszystko zapamiętać!
Siedzę sobie w domu, a właściwie leżę, bo chory trochę byłem gdzieś w maju 1986 roku no i ni stąd ni z owąd Krzysiu Krasnodębski wraz z Adamem Bedyńskim (obaj Astaroth) przyprowadzają do mnie niejakiego Pawła Ręczkowskiego w celu weryfikacji mojej facjaty i ogólnego wyglądu pod względem przydatności do grania na bębnach w jego nowo zakładanej formacji EXORCIST ... i tak to się zaczęło. Kilka dni póżniej Paweł przyprowadza Antichrista i Butchera twierdząc, że oni będą resztą składu naszej kapelki. Było miło; herbatka, ciasteczka, lakierki na nogach, wymiana poglądów na temat muzyki i tak zaczęliśmy próby w domku u moich rodziców, co zresztą kontynuowaliśmy jeszcze przez kilka lat z mniejszymi lub większymi przerwami. Pierwszy nasz numer to "7 Gates of Hell", który po zagraniu wreszcie do końca mocno nas podbudował na przyszłość. Po kilku rehach przenosimy się do klubu na Stegnach (osiedle w Warszawie), gdzie pod okiem instruktora Pająka łupiemy z wielkim zaangażowaniem, ale z różnym skutkiem. Czasu mało, a w październiku nasz pierwszy koncert, który miał wyłonić 3 zespoły które nadal będą grały w klubie. "Ostatni Diakon" był następnym kawałkiem jak się okazało za mocnym wg. Pająka i dla Jury, no więc Paweł montuje dla potrzeb konkursu "Krwawą Bitwę" numer zagrany tylko raz na żywo (bardzo wczesny Venom, gdzieś z 1969 roku!) i tak w następstwie czasu zostajemy w klubie ćwicząc i ćwicząc.
W styczniu '87 kolejny występik na którym po raz pierwszy gramy nasz kolejny kawałek "Charon Śmierci" (chyba mój najmniej ulubiony utwór, bo najwolniejszy, TG). Wszystko idzie jak siemasz wiktor no i w kwietniu łapiemy się na przegląd amatorskich form muzycznych w klubie Dedal. Co za paranoja mieszać metal z reagge z bluesem, jazzem i inne jakieś Golce...! Jak się przekonaliśmy z czasem nie było tak najgorzej, a dlaczego, ano dlatego, że akurat był tam był sobie niejaki Marcin Wawrzyńczak z "Eternal Torment 'zine", który podszedł do nas po koncercie i powiedział....
PAKUJCIE SIĘ. ZA TYDZIEŃ JEDZIECIE DO OLSZTYNA GRAĆ Z VADER, FORST i CONFESSOR!!! Szczena w dół i totalny orgazm w poprzek (teraz to by było dopiero COŚ zagrać z Vader), ale dla nas to i tak był odlot. W ciągu pół roku już koncerty poza Warsaw!? Współpraca nasza trwała przez kolejne kilka lat do momentu wyjazdu Marcina z Polski (był naszym Managerem). Zakupiliśmy trochę picia na wyjazd i ruszyliśmy pociągiem do Olsztyna, ale niestety bez pełnego składu. Kolega Butcher nie mógł pojechać, bo miał wycieczkę szkolną, na której mieli rozdawać lizaki, stare baby i talony na wafle (przedatowane). I tak Paweł objął rolę voicera na tym koncercie. Było fatalnie. Waliły się gary, były problemy ze sprzętem gitarowym, o wokalu nawet nie wspominam, ale i tak nas nie opluli, co uznaliśmy za duży sukces.
Potem zagraliśmy jakieś livesy, ale bardziej interesowało nas wydanie naszego pierwszego DEMO "Voices From the Graves", no bo co to za kapela jak nie ma demo! W tym czasie gubi nam się gdzieś Antichrist i przybywa szanowny Nercophiliac (chyba lubił jebać nerki). O rany co za opoj, ledwo przylazł i zapytał czy tu ma grać i już siedzieliśmy pod blokiem trzymając każdy w dłoni po korbolu. Taaaa z nim to były jajca; księgę by o tym napisać....i tak w pażdzierniku nagrywamy demówke w piwnicy u moich starych na dwóch magnetofonach kasetowych i małym mikserku przypominającym kaloryfer. Najpierw wrzuciliśmy gitarki i bębny a potem wokal i bass. Okładką zajął się Butcher, a szatą graficzną Marcin Kowalski zwany Alastorem. No to jest! W pełni zadowoleni ruszamy w świat...sklepów monopolowych.
Pojawiają się kolejne koncerty m .in. nad „Starmarketem” 13.06.87 (wówczas to się nazywało „Iglopol”). Ten koncercik zorganizowali kolesie z zespołu Anex, bardzo, ale to bardzo lokalna sfora znana głównie w obrębie ulic Limanowska 1 oraz Limanowska 1 czyli Pub „Osa”. Takie mieli parcie na ten gig, który odbywał się trzy ulice dalej, że przywieźli ze sobą technicznych, którzy zarazem byli ich klakierami. Ustalenia bezdyskusyjne były takie, że my będziemy jako support; nie no nie ma sprawy w sumie dopiero istniejemy rok a już się było w ‘zinach, grało w Polsce i przygotowywało do nagrania pierwszego demo.
Jedyną rzeczą na jaką się zgodzili panowie lokalni to użyczenie ich magneta „Kasprzak” na zarejestrowanie koncertu. Nie wiem dlaczego, ale są tylko dwa kawałki, widocznie baterie już im się kończyły. Co za dziadostwo! Pamięć ulotna, ale pamiętam, że grał u nich na wiośle klient, który do złudzenia przypominał już wtedy Steve’a Dawsona z Saxon czyli miał nie mniej niż 60 lat (żart!) na karku i w Pubie „Osa” zajmował stanowisko elektryka czy tam innego popychla.
Kolejna ważna impreza odbyła się w XXXVIII Liceum (Wilanów) dn. 18.03.88. To moja była szkoła do której jeszcze wówczas uczęszczałem lub lepiej bywałem. W tym czasie mieliśmy już jakiś status i chciało się nam gwiazdorzyć więc stwierdziłem, że każdy rodzaj promocji będzie dobry nawet w tym cholernym znienawidzonym przeze mnie miejscu. Razem z Marcinem Pliszkiewiczem, tzw. kameleonem (zmieniał subkultury częściej niż ja skarpete) będącym wówczas punkowcem grającym w zespole O.K. postanowiliśmy zorganizować koncercik z kilkoma kapelami. Do zestawu Exorcist oraz O.K. dookoptowaliśmy Dorian Grey oraz punkowy Abecadło gdzie grał Trombek z Insomni.
Kuźwa, wyszło to wszystko naprawdę nieźle, była nawet podwyższona scena na sali gimnastycznej, zasrane Eltrony Johny i jeden zajebiscie ciężki Marshall wzięty od Cydhie Genoside, który został przytachany autobusem bo nikt nie miał na podorędziu TIRa żeby go zmieścić. Marshall i tak nie chodził, ale efekt był piorunujący, he he he. Gorzej było z oświetleniem, no bo jakie może być oświetlenie na sali gimnastycznej albo żadne albo jarzeniowe. Wybraliśmy opcje zaciemnienia z lekkim przebłyskiem z korytarza i jakoś dało radę. Punkowcy jak to punkowcy odwalili swoją chałturkę no i przyszedł czas na Dorian Gray z mitycznym Antonem z byłego Armageddon. Przerost formy nad treścią był u niego zawsze dominujący więc jak zaczął grać pierwszy numer „Rzeź w Betlejem”, który trwa 17 minut to przez pierwsze 5 minut wszyscy machali dyńkami (a ludzi dobiło naprawdę sporo) po 10-tej jakaś połowa, bo druga już się wierciła niczym nie wydalony o czasie bengal a po 15-tej nikt, ponieważ wszyscy na kolanach skandowali „No skończcie już wreszcie!”.
No a potem my jako headliner (no bo nie było lokalnego Anexa) zrobiliśmy secik z fajnym intro z magneta i impreza zakończyła się wytłoczeniem tego co akurat można było dostać w Społemie i zakazem imprez w liceum do odwołania a następstwie czasu wywaleniem ze szkoły. I bardzo dobrze!
Mamy '88 rok po kilkudziesięciu imprach i paru koncertach stwierdzamy, że trzeba by nagrać może jakieś demo dla odmiany. Paweł bierze się ochoczo do roboty zaznaczając, że tym razem montuje bardziej wyrafinowaną muzykę i dlatego potrzebny mu jest drugi gitarzysta, który oczywiście umie grać. Beerbear który jeszcze wtedy u nas nie grał przedstawia nam Rothona i mówi, że on umie grać no i rzeczywiście umiał. I tak wspólnymi siłami oczekujemy dnia wyjazdu na największy na owe czasy undergroundowy festiwal "Thrash Camp" w Rogożniku. Ojjj już w pociągu zaczęła się jazda, no ale całą ferajną wraz z dwoma technicznymi Assasinem i Nuctemeronem jedziemy w nieznane. Zanim dojechaliśmy do domku w którym mieszkaliśmy przynajmniej kilkanaście razy kontrolowało nas ORMO i MO pytając co my tu robimy i co pijemy? My na to, że będziemy grać i nic nie pijemy (wszystko wypiliśmy) poza Ptysiem i te ćwoki próbowały, czy to rzeczywiście Ptyś wypijając nam go do końca!! Domek na 4 osoby a nas 9 osób...hehe kto tu będzie spał no i rzeczywiście słabo było ze spaniem, ale za to urżneliśmy się przez całą noc tak, że na próbie akustycznej każdy grał co innego. Heyzel był okrutny, techniczny Assassin kilkakrotnie brał prysznic wylewając na siebie wodę ze spłuczki (z tzw. górnopłuka), a ja za każdym razem uderzając do lodówki wsadzałem tam tyłek i mroziłem gazy! Paweł spał w lesie w akacjach ponieważ wyszedł się przejść i już nie znalazł drogi powrotnej (zresztą po przebudzeniu o świcie dobijał się do obcego, na szczęście pustego, domku przez ponad godzinę sądząc, że jeszcze śpimy), Butcher wymiotował....a Necrophiliac wszystkie brudy z domku łącznie z kiepami, puszkami od sardynek, starym masłem sukcesywnie pakował do plecaka Assassina, który ani razu przez pobyt do niego nie zaglądał aż do momentu wyjazdu...jakiś taki ciężki mu się zrobił....Byliśmy dead! Impreza fajoska, ale jak zwykle zawiódł sprzęt a w szczególności perkusja (w morde zawsze musiałem na jakimś trupie grać, a wiadomo że najlepiej gra się na własnej).
Przyszły wakacje no i czas żeby zarobić na nagranie drugiej demówki. W tym celu wyjechałem do Niemiec na chwilkę po czym wróciłem, a tu się okazuję, że Paweł wyłączył z prądu Necrophiliaca, bo nie pasował do koncepcji kolejnej kasety "After the North Winds". Hmmmm szkoda mi było pożegnać Necrophiliaca, no ale cóż kariera to kariera he he he i tak przyszło nam się kisić z naszym długoletnim znajomym bębniarzem z Astarotha - Beerbear'em, który objął zaszczytne 4 struny. Razem walimy już na pierwszą edycję jak się póżniej okazało cyklicznej, największej imprezy podziemnej "S'Thrash'Ydło" w Ciechanowie, której przewodniczył Krzysiek Andrzejewski. To był zdecydowanie najlepszy koncert jaki zagraliśmy! Taka dziura, a jakie mieli nagłośnienie, nie mówiąc o perkusji TAMA no i w ogóle klimat zamku był niepowtarzalny!!!!! Co prawda, nie obyło się bez przepychanek przed hotelem w wyniku których Beerbear i Butcher odnieśli lekkie rany, ale zrekompensowała nam to wszystko publika...czuliśmy, że nie ma bata - będziemy grać całe życie. Uradowani nagrywamy drugie demo już bez Butchera, a wokal objął Beerbear co trzeba przyznać nieżle mu wyszło. No i tak sobie gramy, pijemy, gramy, pijemy i cieszymy że jest giciolo.
Chwilę później to co zaczynało być takie piękne zaczęło się walić. Paweł otrzymuje wezwanie do spełnienia obywatelskiego obowiązku czyli wybiera się pierdzieć w kojo na całe 2 lata. Pomimo tego jeszcze próbujemy. Bardzo ciekawa impreza z naszym „udziałem” została zorganizowana przez mitycznego Marcina Pliszkiewicza, który już wówczas z punkowca przeistoczył się w skinheada. Dlaczego ciekawa? Ano dlatego, że Paweł Ręczkowski informuje, że dostał wezwanie do „Syfu” i nie ma teraz do tego głowy (mimo tego nagrywamy jeszcze „After the North Winds” w studio Ochota). Pomyślałem więc, że zrobię jakiś szybki side project just for fun i tak powstało E.C.H. IX gdzie wspólnie z Rothonem i Beerbearem zagraliśmy kilka coverów, ale dalece nie poprawnie i dalece nie profesjonalnie co zresztą mieliśmy na celu (ktoś to nawet zdjął na decka a i ja nawet grałem na jednym kwałku na basie i rżałem). Generalnie publika składała się w 70 % z łysoli, którzy ewidentnie przyszli wlać wszystkim, którzy nie lubią podnosić prawej ręki w pozycji Semaforowej. Tam jeszcze oprócz Abecadło, The Klaszcz, Vengence, Hightower i masy innych kapel zagrała taka kapela Desecrator, chory twór Marcina Wawrzyńczaka z Eternal Torment ‘zine i Marcina Kowalskiego z Morbid Snail ‘zine. Taki Noise Core, z przewagą Noise. Kapela już miała pewny „dorobek” koncertowy, gdyż zagrała miesiąc wcześniej na zajebistym Ciechanowskim S’Thrash’Ydle. Wówczas oprócz screamującego Wawrzyńczaka i growlującego Kowala, na gitarze zarzępolił Cipis ze Shlashing Death a naciągi na bębnach podziurawił Widow z Separatora. Tutaj dogrywających nie było więc ja zasiadłem za garami a Rothon poszarpał struny. Kawałek I Hate You deklamowany przez Marcinków z wyraźnym wskazaniem na rzeszę łysoli doprowadził to stado knurów do furii!!! Całe szczęście, że Pliszkiewicz znając kilku glajfowatych Hauptsturmbanhfuhrerów załagodził sytuację i wyszedłem bez szwanku, natomiast oba Marciny uciekały przez kotłownię do samochodu (kurwa jakieś celebryty czy jak?!). Po tej imprezce stwierdziłem, że lepiej nie mieszać dwóch systemów walutowych. Metal z Metalem, Punk z Punkiem. W końcu Paweł niestety poszedł w kamasze pod koniec 1988 roku. Starałem się jak mogłem, żeby utrzymać band w ryzach, ale nie było to proste.
Niedługo później wydarzył się pewien miły dla nas epizod. Zresztą dla każdego miłe byłoby usłyszeć się w amerykańskiej lokalnej stacji radiowej Radio Houston szczególnie, że w polskiej było to prawie niemożliwe. W tym wszystkim pomógł nam niejaki Darek Karbowniczak vel Loczek, vel Kudłaty, vel Żyd, który to wyjechał do USA dopiero jakoś tam w drugiej połowie lat 80-tych, bo nie zdążył widać na transport w 1968 (ale wrócił). Chłopaki z audycji Sweet Nightmare zrobili krótki wstęp m.in. o tym, że Paweł jest już w polskim wojsku i mają nadzieję, że go tam nie zabiją, walnęli jakąś reklamóweczkę i puścili Intro + After the North Winds”. Wiemy co leciało, bo wspomniany Kudłaty nagrał audycję na kasetę i przysłał ją do nas z USA. To była czysta euforia! Dopamina skoczyła niewyobrażalnie, to był prawdziwy powiew z wielkiego jak wtedy się wydawało miejsca. Zajebisty surprise za co mu jesteśmy wdzięczni po kres dni jego lub naszych.
W końcu nastąpił schyłek koncertowy Exorcist choć Pawłowi udawało się raz na jakiś czas (szczególnie w drugim roku) wyrwać na chlanko i jakiś koncercik. Generalnie mało ćwiczyliśmy, no bo i jak, ale zapał i cel przyświęcał cały czas ten sam.
Pewnego dnia już w 1989 złapałem kontakt do Rozgłośni Harcerskiej. Polazłem tam na wywiadzik z Rothonem i Beerbearem...że tez nigdy tego nie mogłem posłuchać w eterze...może w ogóle nie puścili, bo coś mi się zdaje, że mocno tam nabałaganiłem tekstami wraz z Beerbearem, he he he. No kurcze, to tak jak z Vader w Radio Olsztyn jak redaktor Śliwa zadawał im w 1987 roku beznadziejne pytania ponieważ w ogóle nie wiedział o co cho, tak i tu musiało być coś na rzeczy. Nikt nie wierzył w „Polskie” radio, ufano tylko podziemnym zinom a i tak każdy czekał już wtedy aż pierdolnie to cała Leninowska bardacha.
W końcu musiałem wyjechać do Wrocka, bo armia również mnie zaczęła ścigać a tam udało mi się wskoczyć na UW. No i będąc sobie w tym Wrocławiu koordynowałem przy udziale „Young Thrash Promotion” sprawy z Exorcist, co nie było łatwe z powodu dalece zacofanej łączności telekomunikacyjnej. Agencja ta poza „Wielką Mordą” tu i w ogóle nie wykazała żadnego profesjonalizmu w działaniach i załatwiła raptem nam może ze 3 koncerty. Jednym z nich był z cyklu „Thrash Park” koncert w klubie Park z Vader, Geisha Goner i coś tam jeszcze. Paweł gnał z woja, ja z Wrocka a nasi „techniczni” już czekali z blachami, stopami, gitarą etc. pod klubem. Spóźniliśmy się, ale zagraliśmy i wtedy zobaczyłem jaka już dzieli nas przepaść pomiędzy nami a Vader. Wtedy uświadomiłem sobie, że coś nam zaczyna spierdalać bezpowrotnie i albo się uda to nadgonić albo nas to pogrzebie. Jak się stało każdy wie.
Wspomnienia trochę się zabazgrują, ale przypominam sobie jeszcze taki koncert zagrany w Domu Kultury Ursynów w roku 1990, zresztą jeden z nielicznych zagranych bez Pawła Ręczkowskiego, ale i jeden z nielicznych gdzie na żywo graliśmy „After the North Winds”. Nie wyszło najlepiej, co nas bardzo przybiło. Grał z nami wtedy jeszcze Curse Ritual, R.P.A. z niejakim Fryzjerem i Kapłanem tzw. łobuzerką miejscową co to po gigu dom kultury dewastować zaczęli bo stwierdzili, że nie było słychać co grali a nie było ponieważ grać nie umieli. Narobiłem się przy tym wszystkim jak cholera bo pakowanie do Golfa zestawu Szpaderski z dwoma taktowymi, dwoma studniami i czterema centralami plus kierowca jest nie lada wyczynem. Generalnie nie ma co wspominać no może tylko ból po tym jak kolo mi wjechał glanem w czaszkę podczas stage divingu.
Do kompletnego zastoju przyczyniło się też m.in. odejście Beerbeara tzn. jego nieobecność na koncercie w Hybrydach w 1990 roku gdzie lista była fajniutka: Imperator, Pascal, Smirnoff i my. Nie przyszedł i nigdy nie wyjaśnił nam dlaczego. Zresztą nigdy już potem się nie spotkaliśmy. Tak nie wypadł ostatni nasz wspólny występ.
Na innym koncercie w Parku zorganizowanym przez wymienioną agencję zagraliśmy już bez Beerbeara za to z niejakim debiutantem Grochalem na vocalu i basie, który strasznie się palił do tej czynności a jak przyszło potuptać na scenie to się tak zestrachał, że nie chciał na początku w ogóle wyjść. Wyszedł i na całe szczęście nie było go słychać, bo wcześniej poszedłem do suwnicowego i poprosiłem żeby go ściszył. Ściszył zresztą gitarę Rothona też i dlatego bo odegraniu sztuki wszyscy bili mi brawo za najdłuższe solo perkusyjne jakie słyszeli...No normalnie czeski film.
Po kilku miesiącach marazmu doszedł do nas Marcin Kleiber, który zasłynął kilkoma stwierdzeniami niekoniecznie trafionymi np. „Panowie, w kółko gramy i gramy, może byśmy się napili dla odmiany!?” z okazji, że nie było prób od miesięcy tylko moczenie mordy. Ale my jak to my, skoro Iron Maiden nie grał prób przez 9 miesięcy to i my mamy jeszcze ze 2-3 miechy w zapasie (Sic!). Potem już do końca były same problemy, ludzie przychodzili i odchodzili (zmiany personalne których nawet nie uwzględniliśmy na naszej stronie, bo by musiała być chyba tylko o tym dały się we znaki), nie było żadnej spójności, zapał zaczął zanikać, czasy zmieniać ku lepszemu ale już nie dla nas.
Ostatnie 4 lata skład jest ustabilizowany mamy wreszcie basistę Pawła Skwierawskiego z którym mocno się zaprzyjażniamy, ale to już tylko i wyłącznie próby, nieregularne ale jednak i ciągłe zapewnianie, że 3 demo "Tuttanchamon" jest już gotowe. Może i by było tylko, że mieliśmy problemy z wokalistami i chyba to położyło sprawę nagrania. Poza tym przez tyle lat kawałki zdążyły się już przekształcić na tyle, że sami nie "wiedzieliśmy" co jest co. W ostatnim roku dołącza do nas Grzesiek Petasz i nareszcie ktoś wie coś o "śpiewaniu" tyle, że Grzesiek nie oscylował w naszych klimatach, to był gość siedzący w hard rocku i bluesie, a nie w thrash metalu. Pomimo tego był u nas kilka miesięcy i nikt się nie spodziewał wtedy, on sam pewnie też nie, że wróży mu się niezła kariera jako wokalisty wraz ze swoim zespołem Pędzący Jeż. 20.06.2001 wracając z Poznania wraz z zespołem, Grzesiek zginął na trasie w Błoniach k/ Warszawy w wyniku zderzenia czołowego z autobusem. W marcu 1995 roku jest zrobionego około 30 minut nowego materiału którego nie ma komu zaśpiewać....w kwietniu "gryzę" się z Pawłem - odchodzę z zespołu - Exorcist przestaje istnieć i przekształca się w Deadication. Tak się kończy jedna historia i zaczyna kolejna, no ale ja nie o tym....
Reasumując było zajebiście i jest zajebiście, bo było zajebiście!
|
|
|
|
|
|
Copyright: Exorcist 2010 |
|